Jakiś czas temu, jako całkiem początkująca matka, zobaczyłam śliczne malutkie książeczki z serii wydanej przez Dwie Siostry z grafikami Katarzyny Boguckiej i natychmiast ilustratorkę pokochałam, a książki kupiłam. Potem targnęły mną wątpliwości, bo stwierdziłam, że projekty Boguckiej to chyba bardziej książki dla rodziców niż dla dzieci.
Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy mój syn, Mikołaj, po kilku miesiącach położył zaśliniony paluszek na jednym z obrazków i powiedział „miau”. Jak w swobodnie rozrzuconych na kartce dwóch trójkątach, kółku i pięknie poprowadzonej krzywej rozpoznał chorego kotka, Bóg raczy wiedzieć. Ale ja odetchnęłam z ulgą – łyka Bogucką, dogadamy się. Kiedy więc książki z Dwóch Sióstr zostały już doszczętnie sczytane, ucieszyłam się, że znalazły godną następczynię, ba, królową wśród projektów ilustrowanych przez Bogucką – inspirowane ludową piosenką „Maryna, gotuj pierogi”.
Rzeczona podśpiewajka, typowy pszenno-buraczany produkt naszej nizinnej cywilizacji została tu, oględnie ujmując, sponiewierana. Po pierwsze sytuacja zmieniła kontekst i spod strzechy trafiła na salony. Maryna jest więc zblazowaną przedwojenną femme fatale, która w seksownych peniuarach wygina się na szezlongach i wymienia kolejne produkty, których brak nie pozwala jej zająć się ulubioną czynnością wszystkich kobiet, czyli staniem przy garach. A spragniony pierogów Maciej jeździ po owe ingrediencje a to automobilem a to bicyklem a to, z ułańską fantazją, na koniu. I wszystko jest dekadenckie, stylowe i wyrafinowane, jak to tylko u Boguckiej jest możliwe.
Po drugie dość zasadniczym zmianom uległ tekst, a co za tym idzie i wymowa całej historyjki. Otóż w oryginale Maryna na końcu przyznaje się, że nie umie zrobić pierogów, a Maciej ową Marynę obija za to kijem. Na szczęście w wydawnictwie Tatarak odrobiono lekcję z równouprawnienia, więc Maryna wypowiada piękną, wartą przyswojenia frazę „Kiedy mi się nie chce”, a Maciej rzuca jedynie „Ty leniu wcielony” i sam bierze się do roboty, a w końcu nawet zakłada własną restaurację ze słynnymi pierogami. Można więc powiedzieć, że nowa „Maryna” to wszystko, czego potrzeba współczesnym Matkom Polkom – bezczelna zabawa tradycją, piękny wygląd, podręcznik przysposobienia do życia w rodzinie (wydanie drugie, poprawione) i ABC przedsiębiorczości.
Tych, którzy obawiają się, czy po takiej estetyczno – ideologicznej rozwałce zostało coś jeszcze z oryginału, chciałabym uspokoić. Zostało. Wszystko, co najlepsze. Niesamowita energia, rytm i cudowny wyrazisty refren, który sprawia, że moje bezglutenowe dziecko, które, póki co, w życiu żadnego pieroga w ustach nie miało, ochoczo pohukuje „Malina, kotuj plogi”.